Jeśli oddawać się jesiennej melancholii, to tylko w niebanalnych okolicznościach (najlepiej wnętrzarskich!).
Jesienny smuteczek w całej swej pięknej odsłonie poniżej.
Nieprzypadkiem gościłam w Ostródzie, ale przypadkiem zajrzałam do miejsca o nazwie „lalo”. Już z zewnątrz bryła budynku wyglądała zachęcająco; nowoczesne proste linie, elementy drewnianej elewacji świetnie korespondujące z pomostem wsuniętym w głąb jeziora, białe trójkątne tkaniny rozciągnięte nad tarasami wokół baru chronią przed wiatrem i słońcem (tego ostatniego w Ostródzie jednak nie doświadczyłam).
Do baru wchodzi się poprzez długi korytarz, który nie wróży żadnego wielkiego WOW! Ot, drewniana okładzina ścienna, w nią wtopione (bardzo elegancko, precyzyjnie) dwie pary drzwi. Parę kroków w głąb i oczom ukazuje się wielka żywa ściana zieleni. Nie-sa-mo-wi-te wrażenie! Ściana jest odpowiednio podświetlona i wentylowana, stąd wrażenie jakby płynęła, żyła, oddychała.
Cała sala przecięta jest jeszcze jedną ścianą zieleni, jednakże już bardziej przezierną. Kwiaty doniczkowe na ciekawej półce oswajają wnętrze, nadają mu nieco intymnego charakteru sprzyjającego rozmowie.
Całe wnętrze „robi” zieleń. Jednocześnie każdy inny detal w lalo jest przemyślany, by harmonijnie współgrać z całością. Mamy tu piękne krzesła i fotele. Jedne zgrzebne, minimalistyczne, w czerni i bieli (zdjęcia powyżej), inne głębokie, miękkie, niektóre przerysowane, stylizowane na królewskie trony, wszystko jednakże bardzo à propos.
We wnętrzu dominuje beton. Wcale nie jest zimny i nieprzyjemny, pięknie komponuje się z drewnianymi elementami okrycia ścian i tworzy industrialny klimat.
W betonową podłogę wpleciono ciekawą mozajkę. Szał, uwielbiam!
A na pięterku mieszka statua. Do końca nie wiem, czy mi się podoba.
Jedno jest pewne, Ostróda ma wiele uroku, nawet w deszczowe październikowe dni.
Ha, też byliśmy tam tego lata i też zagadało
Lubię 🙂