Barcelona jest cudna w grudniu. Zatem potrafię sobie wyobrazić, że pozostaje taka przez cały okrągły rok!
Pamiętacie tą piosenkę z filmu „Vicky Cristina Barcelona”? Właśnie ją miałam ciągle w głowie przechadzając się pięknymi ulicami stolicy Katalonii.
Barcelona to Sagrada Família, Park Güell, Casa Mila zwana La Pedrera. To miejsca, które nie tylko trzeba zobaczyć, ale też tych odwiedzin są zwyczajnie warte. O architekturze Gaudiego napisano już wszystko, zatem ja ograniczę się tylko do krótkiego: porywające doświadczenie!
Barca jest urzekająca. Wystarczy spacer jej ulicami i człowiek czuje otaczające go piękno, artyzm, wyrafinowaną formę tkanki miejskiej, tu dbałość o architektoniczne szczegóły jest niebywała!
Mnie zachwyciły katalońskie hole – klatki schodowe w kamienicach. Czy w Polsce, ktoś zaprząta sobie nimi głowę? Są niedoceniane, niezauważane, przemykamy nimi nie podnosząc wzroku, są nijakie, jakby bez właściciela. Zobaczcie jak pięknie te niewielkie przestrzenie potrafią być zaaranżowane w Barcelonie! Nie mogłam oderwać wzroku od ich urody. A było ich całe mnóstwo, każda kolejna piękniejsza. Hole są pięknie oświetlone, często wyłożone kamieniem, z miejscem do siedzenia, czyste, bardzo eleganckie. Strzegą ich równie dostojne drzwi, nierzadko bogato zdobione.
A tu porcja majestatycznych budynków, którymi obsiane jest miasto. Jedne są bogato zdobione, inne oszczędne w bogactwa na elewacjach. Wszystkie zachwycają idealnymi proporcjami, niezakłóconym rytmem kompozycji.
W Barcelonie nawet chodniki są piękne. Czyż to nie jest wyjątkowe?
A tu dom z kontenerów. Takie proste.
Ach, i jeszcze jedzenie! Owoce morza, suszone szynki, chleb z pomidorami, sery i sangria! Takie jedzenie czyni człowieka szczęśliwym. Są cztery miejsca, które szczególnie polecam jeśli chodzi o doznania kulinarne.
Pierwsze lokum to ogromna hala, w której kiedyś znajdowała się zajezdnia tramwajowa. Jest tam kilka restauracji, w których na miejsce trzeba czekać w kolejce (warto!) i parę barów z szybkimi tapas. W restauracji La Llotja podają wspaniałe owoce morza i pyszne białe wino. Polecam koniecznie zajrzeć do łazienki, jest ogromna i niesamowicie zaprojektowana. Nie omińcie też pokoju do poprawianie makijażu- rewelacja!
Drugie miejsce to mini-tyci bar La Freiduria, który totalnie się nie wyróżnia z zewnątrz. Obsługuje tam dojrzały właściciel, który nie zna nic a nic angielskiego, ale przygotowuje na oczach goście grillowane owoce morza, które są boskie. Polecam też jego zupy i desery. Totalnie urokliwe miejsce.
Trzecie super miejsce z dobrym jedzeniem to mały tapas bar – Perikete, w którym siedzi się na beczkach, a nad głowami gości wiszą suszone porcje szynek. Bardzo sprawnie przebiega tam zamawianie potraw, ponieważ samemu zaznacza się je ołówkiem na menu i podaje kelnerowi. Mają tam pyszny chleb z pomidorami (specjalność katalońska), wspomniane szynki i owoce morza. A, i koniecznie trzeba wypić tam sangrię!
I ostatnia mini knajpka Once Upon a Time… Food & Drinks (klik), w której przez przypadek udało nam się spędzić Sylwestra. To bardziej miejsce do siedzenia i gadania niż do wielkiego jedzenia, można tu wybrać naprawdę smaczne małe dania z pośród kilku przystawek, wypić schłodzone wino i posłuchać muzyki dobrego dj’a.
Dodatkową ciekawostką podczas zwiedzania Barcelony było realne doświadczenie silnych ruchów niepodległościowych wśród Katalończyków. Podczas meczu koszykarskiego Barcelona vs Madryt publiczność jak jeden mąż z dumą odśpiewała hymn Katalonii. Na ulicach spotykałam ludzi z żółtymi wstążeczkami w klapach płaszczy i marynarek. Symbolizują one poparcie dla odłączenia się regionu Katalonii od reszty państwa hiszpańskiego. Liczne balkony ozdobione są czerwono-żółtymi flagami oraz transparentami „Uwolnić więźniów politycznych”. Dużo w tej kwestii wyjaśnia film „Dwie Katalonie” (klik) oraz wpis na blogu Justyna en Barcelona (klik, klik).
Jeśli macie ochotę spędzić kilka dni w ładnym mieście, chcecie połazić, podjeść tapas w malutkich knajpkach, chcecie, żeby otaczała Was ładna architektura, wybierzcie Barcelonę. Naprawdę warto.